Walczył o życie żony, teraz sam jest w potrzebie!

20 marca 2019

Drukuj artykuł
Kategoria:
Komunikaty

Krystian Huber z Mysłowic walczył o życie żony, która niestety przegrała walkę z nowotworem. Teraz mysłowiczanin sam potrzebuje pomocy! Wobec śmierci pozostajemy wciąż bezradni. Pani Anna swoją diagnozę usłyszała półtora roku temu. To był piękny, wrześniowy dzień. Ku pamięci mysłowiczanki...

 

Historia Anny Huber:

Cześć, mam na imię Ania, jestem młodą żoną oraz mamą 4 letniej córeczki. Mam 28 lat i zmagam się z nowotworem złośliwym pęcherza moczowego z przerzutami na kości, płuca oraz węzły chłonne.. Ale może zacznę od początku … Oto moja historia:

Słoneczny wrześniowy dzień zapowiadał się zwyczajnie jak zawsze.. Tak mi się wtedy wydawało. Odprowadziłam córeczkę do przedszkola, mąż wyszedł do pracy, a ja zajęłam się codziennymi obowiązkami. Aż nagle... dostałam strasznego bólu brzucha.. Od którego wszystko się zaczęło.. Poszłam za potrzebą do łazienki i ku zdziwieniu zobaczyłam pełno krwi... Nie wiedziałam co się dzieje. Jak się okazało był to krwiomocz! Po całym dniu bólu pojechaliśmy z mężem na wieczór na SOR w Katowicach, a dokładnie na urologie. Lekarz po całej nocy badań powiedział tylko jedno: “- Ma Pani coś dziwnego jak na swój wiek jest to nie możliwe! Diagnoza była jednoznaczna – 3 cm guz znajdujący się w pęcherzu moczowym.. Uznaliśmy, że to pewnie nic groźnego, nic nie znaczący guzek. Nic bardziej mylnego.. Wynik histopatologii zabił cały mój świat …

Złośliwy rak pęcherza moczowego! Jedynym ratunkiem okazała się operacja –cystektomia radykalna. (usunięcie pęcherza moczowego, macicy wraz z przydatkami) Od tej chwili całe moje życie obecne polega na walce o każdy dzień, o każdą chwilę!

Od 1,5 roku szpital stał się moim drugim domem... Ciągłe operacje, chemioterapie, radioterapie … Moja teczka z dokumentami szpitalnymi ma już chyba z 5 kg.

Walczyłam 8 miesięcy ze sobą, ze swoimi myślami, aż w końcu zdecydowałam się na urostomię( jest to przetoka jelitowa wyłoniona na zewnątrz ciała w okolicy brzucha.. Do której muszę każdego dnia przyklejać specjalny worek by oddać mocz.. ) Decydując się na ten zabieg automatycznie musiałam się zgodzić na to, że NIGDY już nie będę mogła być ponownie mamą.. Że nie urodzę już dziecka, że nie przejdę naturalnie menopauzy, że muszę mieć zastępczą terapię hormonalną, a do końca życia będę sikać do worka !! Możecie wierzyć, czy nie, ale dla mnie - młodej mamy i kobiety taka decyzja była cholernie trudna... Od operacji minął już prawie rok a choroba cały czas postępuje. Ja robię krok do przodu, a “on” niestety trzy.. Jestem na etapie przyjmowania kolejnego cyklu PALIATYWNEJ chemioterapii, ponieważ pomimo usuniętego pęcherza moczowego nowotwór zdążył zrobić liczne przerzuty na płuca, kości oraz węzły chłonne. Każda sekunda, każda chwila, każdy dzień jest dla mnie wszystkim! - pisała mysłowiczanka.

Moja chemioterapia na węzły chłonne jest zaplanowana na koniec Stycznia 2019 i wypada co czwartek.. więc automatycznie mam już jeden dzień zarezerwowany na dzienny pobyt na onkologii. Oczywiście pozostaje jeszcze zająć się scyntygrafią kości, ale jak mówią lekarze – że jeśli nie bolą mnie kości mogę to sobie zostawić na drugi plan. Podobnie ma się sprawa z płucami, które jak na razie objawiają się natrętnym kaszlem.

Mija kolejny czwartek – mój organizm znosi to jak na razie dobrze. Mam siły na wszystko mogę zająć się córeczką i mężem oraz porządkami w domku.

Kolejna konsultacja z onkologiem kończy się na wizycie z chirurgiem, który usuwa węzeł chłonny na mojej szyi… Ból nawet do zniesienia .. Oczywiście traktują to jak zwykły zabieg, więc tego samego dnia jestem znowu w domku, żeby moje maleństwo myślało, że z mamusią jest okej … Mój mąż też musi zawsze przed malutką robić dobrą minę …. I na tym moja chemioterapia dobiega końca, gdyż po prostu na mój organizm już po prostu nie działa.. Sumiennie dbałam tydzień w tydzień o siebie! jadłam i spałam, a po prostu wyniki były coraz to gorsze.. Badanie kości (scyntygrafia ) jak się okazało„ NA DRUGI PLAN” rozwinęły się do takiego stopnia, żę od potylicy czaszki przez kręgi do żeber i lędźwi pojawiły się GUZY… ale oczywiście co na to lekarz??? Jeśli Panią nie boli to nie ruszamy..

Nadszedł Marzec widok Słońca dodawał mi każdego dnia coraz to więcej sił czułam się nawet dobrze, lecz męczył mnie kaszel coraz to bardziej.. Stał się w końcu upierdliwy!! Nie mogłam oddychać pełną piersią, nie dało się normalnie jeść i co gorsza nie mogłam normalnie mówić .. Najbardziej bolało jak nie mogłam zamienić ani jednego słowa z moją córeczką, zapytać jak minął dzień mojemu mężowi w pracy, czy w ogóle jak się czują.

Obecnie mogę liczyć tylko na mojego męża, córeczkę oraz maleńką garstkę prawdziwych przyjaciół! Większość się odwróciła plecami, bo tak jest łatwiej, prościej.. Dziękuję bliskim, którzy są na co dzień ze mną bo wiem, że ZAWSZE BĘDĄ!

Wstydzę się prosić o pomoc, ale cała moja historia niestety to nie żart.. Pieniądze, które tutaj zostaną zebrane, będą wydane na wszystkie wydatki związane z leczeniem, dojazdami, czy zakupem potrzebnych lekarstw by móc dalej walczyć, w miarę normalnie żyć, uśmiechać się.

Dziękuję Ci bardzo za zapoznanie się z moja historią. Każda pomoc jest dla mnie na wagę złota. Ciesz się każdym dniem! Trzymaj się ciepło, buziaki.

Niestety dalszego ciągu swojej opowieści nie było dane Ani napisać. Jak pisze Jej mąż: Odeszła od Nas moja bohaterka… Nie ma już mojego świata .. Pozostała tylko historia o kobiecie, która zawsze będzie w Moim sercu .

Mijały dwa tygodnie. Ani naprawdę zaczęła doskwierać choroba. Wszyscy możecie potwierdzić, że po Niej nigdy nie było nigdy nic widać, że zawsze była uśmiechnięta.. Lecz ja widziałem Ją co dzień, co noc i OBIECAŁEM, że nikt się nie dowie. U Ani guzy znajdujące się w płucach rozwinęły się do tego stopnia, że z 2,3 i 4 mm przez OLEWKE lekarzy zrobiły się 2,3 i 4 CM… Choroba od Marca tak się rozwijała, iż ostatnie 2 tyg. Nie było dnia ani nocy by obył się bez ogromnego bólu. Bólu, który nie pozwalał nawet na jedzenie i rozmowę . Udało mi się 11 Marca załatwić Hospicjum, które od razu pomogło wizytom lekarza oraz pielęgniarki. Na wizycie podali morfinę oraz środek, który Ania mogła w końcu zacząć normalnie ODDYCHAĆ. Poczułem ulgę gdy zobaczyłem gdy Aneczka z każdą chwilą czuła się coraz lepiej i lepiej!

- Nastała środa, pierwsza przespana noc od dawna !! Uśmiech i rozmowa podbudowała Nas wszystkich, że lekarstwa zaczynają działać. W końcu dzień i noc musiałem robić zastrzyki, które do przyjemnych nie należały.. pomimo Jej twarzy i tak widziałem jak każdy ml wstrzykiwanej substancji bolał… Niestety moja bidulka bardzo źle znosiła morfinę.. Mimo minimalnej dawki jaką dostawała to i tak nie zmieniało, że kontakt był ograniczony do minimum… w zasadzie zamieniałem już wtedy z żoną po 5 zdań jak się czuje co chce zjeść i jakie lekarstwo teraz podać…… - mówi mąż Anny Huber.

Nadszedł czwartek…. OSTATNI DZIEŃ ….

Był to najlepszy dzień w całym Marcu, gdy rano wstając widziałem Anie w pełnych niemal siłach!! Mówiła, że może góry wręcz przenosić!! .. że zje bo jest bardzo głodna, poprasuje, pochodzi !!! Ucieszyłem się, że te wszystkie zastrzyki w końcu DZIAŁĄJĄ… Byliśmy szczęśliwi. Nawet lekarz stwierdził, że jak tak dalej pójdzie to niedzielny spacerek jak nic musimy zrobić sobie całą rodzinką! Wróciłem z pracy odebrałem Alke i rozmawialiśmy sobie wszyscy .. mieliśmy całe 2 tygodnie do nadrobienia!!! Przed snem ucałowałem jak zawsze Anie , malutka usnęła wcześniej więc pogadaliśmy do 24tej w nocy.. Usypiając zrobiłem zastrzyki . Nakryłem kocem bo zrobiło się Jej bardzo zimno i zasnąłem ze zmęczenia…… gdy się przebudziłem koło 4 nad ranem….. dotknąłem jej ciała, bo się odkryła…. Gdy poczułem, że jest Jej zimno…… nakryłem jeszcze raz kocem …. i …. Gdy poczułem, że Mojej kochanej już nie ma , zrozumiałem…. Że Ania… ODESZŁA….

Dzień 15 Marca 2019 roku jest dla mnie najgorszym dniem w życiu..! ODESZŁA moja żona, Nasza córeczka, która ma 4 latka straciła mamusie. Kocham i będę kochał Anie zawsze bo nigdy nie spotkałem Takiej drugiej osoby jak ONA! Każdy z Was to potwierdzi, że uśmiech to jej wizytówka!

- Oto historia mojej bohaterki, która ujrzała światło dzienne - informuje mąż zmarłej.

Leczenie, które okazało się ostatecznie nieskuteczne, wiązało się z potężnymi kosztami. Pan Krystian poświęcił wszystko, aby ratować ukochaną. Teraz sam potrzebuje pomocy. Trwa zbiórka na pokrycie długu, jaki rósł wraz z każdym dniem walki z chorobą. Każdy z nas Was może pomóc panu Krystianowi. Mężczyzna musi teraz sam wychować 4-letnią córkę. TUTAJ możecie wspomóc specjalną zrzutkę.

Na koniec w imienia męża pani Anny publikujemy Jego przekaz do wszystkich to czytających: - Nie przejmuj się głupotą, lecz ciesz się z każdej chwili czy jednego wspólnego zamienionego zdania! Nigdy nie wiesz, kiedy będzie po prostu gorzej!

Tekst powstał przy współpracy z A.P i  R. F -  dziękuję za wsparcie, ponieważ ciężko pisać taką treść.

I.CH.

O Autorze

Iwona Chajto

Mysłowiczanka z wyboru, dziennikarka społeczna zajmująca się sprawami miejskimi, ekologią i prawami zwierząt. Redaktor Naczelny Myslowice.net

Inne posty tego autora

gazeta_myslowicka logo-tvmyslowice