Pomoc dla Grażyny Witkowskiej

16 lutego 2018

Drukuj artykuł
Kategoria:
Wydarzenia

Podczas bezsennych nocy zastanawiam się, ile cierpienia i bólu człowiek potrafi znieść?
Gdzie leży granica strachu i niepokoju o drugą osobę?

Link do zbiórki https://pomagam.pl/pomocdlagrazyny

Gdy w 2015 roku zdiagnozowano u mojej Mamy nowotwór złośliwy  FIGO I B2. C53, a badania pokazały, że zmiany przekraczają granicę szyjki macicy, byłam przerażona i zła na cały świat, czułam, że to bardzo niesprawiedliwe ze strony losu, że tak dobra i ciepła osoba, jak moja Mama zachorowała i to tak poważnie. Pierwszy raz w życiu zdałam sobie sprawę, że moi rodzice są śmiertelni i ta świadomość wywołała wręcz fizyczny ból.
Po szoku, jaki wywołała informacja o chorobie, wszyscy wzięliśmy  głęboki oddech, aby pozbierać myśli i uspokoić nerwy, bo nasz pacjent potrzebował silnej grupy wsparcia. Mimo obaw, nikt nie brał pod uwagę złego scenariusza. Przecież rak to nie wyrok! Nie można się poddać, ani okazać lęku.
Po 7 godzinnej operacji sposobem Wertheim-Meigs, Mama wybudziła się bez problemu, bardzo szybko zaczęła siadać i chodzić o własnych siłach. Na święta Wielkanocne była już z nami w domu. Ten czas nabrał zupełnie innego znaczenia dla naszej rodziny, był po prostu wyjątkowy.
Rana pooperacyjna goiła się powoli, pacjentka nabierała sił. Mamę czekała jeszcze chemioterapia (podawano cisplatynę 70 mg w kilku cyklach) i radioterapia (napromieniowanie różnoczasowo na obszar miednicy wiązką fotonów o energii 15MV) oraz brachyterapia dopochwowa (2 aplikacje dawką 11 Gy).
Nie był to łatwy czas- mama straciła apetyt, smak oraz zdarzały się „grypowe” dni- bolało całe ciało, występowały dreszcze, pachwiny były popalone. Jeszcze przed podaniem chemii, profilaktycznie mama postanowiła obciąć włosy na krótkie- obie poszłyśmy do fryzjera i poprosiłyśmy o takie same fryzury. Byliśmy zaskoczeni faktem, że mama nie straciła ani jednego włosa na głowie czy brwi. Myślę, że miało to dla Niej duże znaczenie i pozwoliło zachować dość dobre samopoczucie psychiczne.
Gdy kompleksowe leczenie onkologiczne zakończyło się, nasze życie powoli zaczęło wracać do normy i plan dnia nie był już podporządkowany pod wizyty w szpitalu. Mama zaczęła planować powrót do pracy i swoich obowiązków jako pedagog szkolny i doradca metodyczny w Szkole Podstawowej nr 13 w Mysłowicach.
Mama zaczęła pracę w szkole przez przypadek, jako nauczyciel i wychowawca klas początkowych od 1 do 3.  Było to ponad 30 lat temu. W trakcie  studiów magisterskich  na Wydziale Pedagogiki i Psychologii w Katowicach, objęła posadę pedagoga szkolnego, później metodyka. Chyba sama nie przypuszczała, że podjęte kiedyś decyzje, z pozoru przypadkowe, pozwolą zrealizować drzemiące jeszcze wtedy pasje do zawodu. Bo Mama to pedagog z powołania i prawdziwego zdarzenia, cieszącym się szacunkiem i zaufaniem. Wspierała następne pokolenia pedagogów na początkowym etapie karier zawodowych, służyła radą i doświadczeniem. Pomagała przede wszystkim dzieciom i ich rodzinom, ale nie była obojętna na krzywdę zwierząt, dla których  organizowała zbiórki rzeczowe i pieniężne, leczyła na własny koszt bezdomne zwierzęta, szukała dla nich bezpiecznego i kochającego domu.
Od samego początku swojej kariery zawodowej angażowała się w charytatywne przedsięwzięcia, takie jak zbiórki pieniężne dla Towarzystwa Przyjaciół Dzieci, które działało przy macierzystej szkole, organizowała świąteczne paczki i Mikołajki dla dzieci ze świetlicy kuratorskiej, brała czynny udział w organizowanych w szkole okolicznościowych wydarzeniach takich jak jasełka, dni otwarte szkoły czy kiermasze, była wychowawcą na koloniach. Pamiętam Mamę jako osobę wiecznie zajętą sprawami uczniów i szkoły, a zawsze było coś ważnego do zrobienia. Mama żyła życiem szkoły i nawet podczas choroby była na bieżąco z wydarzeniami.
Los jednak chciał, aby Mama już nie wróciła do szkoły- kolejną informacją, która zmroziła nam krew w żyłach to informacja o problemach z nerką. Diagnoza postawiona w 2016 brzmiała: wodonercze prawostronne N13.3, kamienica moczowodu prawego w odcinku dystalnym, popromienne zwężenie moczowodu prawego w odcinku przypęcherzowym. Nie było wyjścia- trzeba było usunąć obumarłą nerkę. Kolejna operacja i kolejne, jak to Mama mówiła „wycinanki”. Widzieliśmy, że mama robi dobrą minę do złej gry, bała się, ale z całych sił starała się podejść do operacji spokojnie i pragmatycznie, bo poprzednia operacja była bardziej skomplikowana, teraz miała to być tylko chwila. Teraz już wiem, że nie istnieje nic takiego jak rutyna przy zabiegach czy operacjach. Zawsze jest niebezpiecznie.
Są daty i wydarzenia, które zmieniają życie i dzielą je na PRZED i PO. Dla mnie i całej rodziny taką datą jest 12 sierpnia 2016 roku. Był to piątek. To wtedy odbyła się operacja usunięcia nerki.
Nie wiem, jak udało mi się przemierzyć odcinek drogi między pracą a szpitalem- cały wszechświat skurczył się do tej jednej chwili. Potem była rozmowa z lekarzem, który był tak samo zaskoczony sytuacją jak my, ale podstawową różnicą było to, że nie odczuwał On takiego bólu, zagubienia, obaw o drugą osobę. Nie potrafił też wytłumaczyć, jak doszło do zatrzymania akcji serca, możliwości może być kilka. Nie słuchałam, nie potrafiłam się skupić na Jego słowach, myślami byłam kilka pokoi dalej, bolała mnie głowa i brzuch, a oczy miałam tak napuchnięte, że nie pamiętam twarzy tego lekarza. Nie poznałabym tego człowieka na ulicy.
Salę, z której trzeba było pozbierać wszystkie rzeczy, pamiętam przez zasłonę łez- nieład, krew (nie pamiętam czy było dużo krwi, czy mało), sprzęt medyczny- wszystko było rozmyte. Puste pole bitwy po walce o życie.
Mamę zobaczyłam dopiero na OIOM-ie w innym szpitalu, podpiętą do aparatury. Obraz jak z filmu, tylko teraz to moja Mama leży na łóżku, nieprzytomna, naga pod prześcieradłem, pokłuta igłami. Ten widok wywołał jeszcze większą rozpacz, bo słowo zmaterializowało się, a to, o czym mówił tamten lekarz stało się teraz moją rzeczywistością.
Do tej pory nie wiemy, co było powodem, że serce przestało pracować- usłyszeliśmy, że tylko sekcja zwłok mogłaby wyjaśnić sprawę. Jeżeli taka jest cena za wiedzę, to wolę żyć w niewiedzy, bo najważniejsze jest, aby Mama żyła.
Jako rozpoznanie wpisano: stan ciężki po nagłym zatrzymaniu krążenia ze skuteczną resuscytacją, ostra niewydolność oddechowa, drgawki, infekcja dróg moczowych, niewydolność nerek, ropne zapalenie oskrzeli. 
Brzmi bardzo poważnie i nietrudno się domyślać w takiej sytuacji, że nikt nie był w stanie przewidzieć, co się stanie dalej- Mama wciąż śpi, stan krytyczny i zagrożenie życia, rokowania niepewne, prawdopodobnie nie obudzi się nigdy. Był czas, że nie mogliśmy do Niej podejść, mówić, dotykać- nie mogliśmy wykonać żadnego gestu, aby poczuła, że jesteśmy przy Niej, że nie została sama. Widziałam, że to dla Jej dobra- od samego początku Mama była nadwrażliwa na odgłosy, dotyk i światło, występowało tzw. pogotowie drgawkowe- trzęsące się ciało, twarz wykrzywiona w bólu- widok łamiący serce, szczególnie to, które kocha.
Poczułam ulgę, kiedy w końcu mogłam pogłaskać Mamę po twarzy, dotknąć ręki. Okazuje się, że drobne gesty mają duże znaczenie. Niby człowiek wie o tym, ale przekonuje się o tym później, w trudniejszych chwilach, często, gdy kogoś lub coś traci. Na co dzień takie słowa chyba nie mają tak dużego sensu.
Gdy minął czas OIOM-u, a nastał czas Ośrodka, to trochę uspokoiłam nerwy.
Muszę przyznać, że rozpłakałam się ze wzruszenia, kiedy zobaczyłam Mamę ubraną w koszulkę, w łóżku pod kołdrą, z głową na poduszce w pierwszy dzień jej pobytu w Ośrodku. Takie podstawowe rzeczy, a jakie znaczące!
Gdy oswoiłam nowe miejsce i nowe osoby, zaczął się czas oczekiwania na wybudzenie. Trwało to aż 14 miesięcy, chociaż byłam gotowa czekać dłużej. Czy traciłam nadzieję? Nie, nie traciłam, bo wiem, że Mama potrzebowała tej mojej nadziei i wsparcia.
Początkowo nie wiedziałam, co mam ze sobą z robić. Siedziałam przy łóżku, trzymałam Mamę za rękę, dbałam, aby nic Jej nie brakowało- czyste koszulki, ręczniki, środki czystości.
Dopiero później zdecydowałam się na słuchanie muzyki, czytanie książek i rozmowy, chociaż  właściwie były to moje monologi. Codziennie czytałam na głos kilka stron, wybierałam muzykę, która mogłaby spodobać się Mamie. Mówiłam Jej o ważniejszych wydarzeniach, kto pozdrawia i przesyła uściski, błagałam Ją, aby do mnie wróciła.
Czasami zdarzały mi się chwile słabości i po prostu płakałam, co powodowało, że nie byłam w stanie powiedzieć Jej czegoś konkretnego, sensownego. Dodatkowo byłam zła na siebie za te łzy, bo obiecałam sobie, że przy Mamie będę silna i nie będę się mazać. Zależało mi, aby czuła tylko pozytywne emocje, które zmobilizują Ją do szybszego powrotu.
Coś się działo od kilku tygodni- pojawiał się uśmiech od czasu do czasu, pojedyncze, wyszeptane słowa „tak” i „nie”. Wielokrotnie zastanawiałam się, czy to nie była moja wyobraźnia, bo umysł potrafi płatać figle, kiedy czegoś bardzo się chce i czeka się na to z wielką niecierpliwością. W dalszym ciągu, nikt nie potrafił oszacować, przewidzieć, w jakim kierunku to wszystko pójdzie. Gdy w grę wchodzi mózg, mało rzeczy jest pewnych, więcej jest niewiadomych, które pozwalają na snucie różnych domysłów, pozbawiając tym samym spokoju ducha.
Całe szczęście, że w naszym przypadku te drobne oznaki były preludium wielkiej zmiany czyli przebudzenia na początku października 2017 roku. Wszyscy mówią o cudzie i chyba w takich kategoriach trzeba to obudzenie postrzegać. Nie potrafię opisać, co czuję, na pewno wielką radość (niesamowite, że mam Ją z powrotem!), zaskoczenie, ale też obawy związane z następnymi krokami i decyzjami.
Naszym kolejnym krokiem i celem jest zapewnienie Grażynce intensywnej rehabilitacji, turnusów w ośrodkach specjalnie do tego przeznaczonych i niezbędnego wyposażenia, aby mogła wrócić do pełni sił i godnego życia. Dla osoby kiedyś tak aktywnej i niezależnej, jak moja Mama, wizja spędzenia reszty życia w łóżku, jest nie do zniesienia. Okazało się jednak, że rehabilitacja, która jest potrzebna, wręcz niezbędna, nie może być refundowana przez NFZ i wszystkie koszty musimy ponosić sami, a są to sumy wykraczające poza nasze możliwości finansowe. Dlatego też wysyłamy sygnał S.O.S i zwracam się z wielką prośbą o pomoc do Państwa, do osób o dobrych i wrażliwych sercach. Takich jak serce mojej mamy, które chce żyć. Pokonało ono śmierć, która chciała zabrać je przedwcześnie, bo Mama w momencie zatrzymania akcji serca i zapadnięcia w śpiączkę miała 51 lat, a 52 urodziny obchodziliśmy na Oddziale Intensywnej Terapii. To silne, odważne, a zarazem troskliwe  serce pokonało śpiączkę i martwi się o mnie nieustannie, o swoją jedyne dziecko.
Kiedy Mama obudziła się po 14 miesiącach snu, czuła się zagubiona i nie zdawała sobie sprawy ze swojego położenia, nie wiedziała, gdzie się znajduje, nie pamiętała praktycznie niczego ze swojego życia sprzed zabiegu nefrektomii, czyli 12 sierpnia 2016. Nie pamiętała też czasu śpiączki- dla Niej to była tylko chwila. Pamięć powoli wraca, obrazy z przeszłości i twarze układają się w odpowiednich miejscach w głowie, jednak jest to powolny proces i potrzeba dużo cierpliwości oraz pokory. Po kilku tygodniach Mama zaakceptowała i zapamiętała to, że spała taki długi czas. Pewnego dnia, gdy opowiadała mi o tym, co ją spotkało, dopytując jednocześnie o szczegóły, popatrzyła na mnie i wystraszona zapytała się, jak ja sobie radzę z tak trudną sytuacją, jak się w niej odnajduję i czy wystarczająco dobrze dbam także o siebie. To był jeden z najbardziej wzruszających momentów ostatnich tygodni. Mama, nawet w tak ciężkiej dla siebie sytuacji myśli o moim samopoczuciu i zdrowiu, bo Mama to Mama i inaczej być nie może- niezależnie od wieku dziecka, serce Matki będzie się martwiło i chciało zadbać. A co w takim razie z sercem dziecka? Też się nie poddaje, ponieważ walczy o najważniejszą osobę w życiu, o swoją Mamę.
Wierzymy, że dobro wraca i doświadczamy tego codziennie od rodziny, przyjaciół, a także osób, których nie znamy. Ta wiara daje nam siły, aby pójść do przodu i walczyć o lepsze jutro. Nie wygramy jednak walki z zesztywniałym ciałem i spastyką bez Państwa wsparcia i pomocy, za które będziemy dozgonnie wdzięczni. Zjednoczone serca potrafią czynić cuda.

Link do zbiórki https://pomagam.pl/pomocdlagrazyny

O Autorze

Redakcja

Inne posty tego autora

gazeta_myslowicka logo-tvmyslowice